Są na świecie takie figurki, na których widok robię kocie oczy i cicho wzdycham "chcieć". Tak oto znalazłam się w posiadaniu elfiej wojowniczki z tycim smokiem.
Figurkę z serii Elmore Masterworks wypatrzyłam w pudle z przecenionymi cudami, w księgarni Faber i Faber.
Tak oto zaczął się mój koszmar. Filigranowa postura i całe mnóstwo delikatnych detali sprawiało, że bałam się choćby zbliżyć do niej z pędzlem. Krążyłam wokół, kombinowałam, oglądałam z każdej strony, po nocach mi się cholera śniła i tak przez ponad dwa miesiące.
Pech chciał, że jako jedyna pasowała mi na czarodziejkę do turniejowej drużyny. Zmobilizowana ciepłymi słowami Hastoura "Głupio wygląda, taka niepomalowana" wzięłam się do roboty. Cóż to był za stres. Ale mam babsko z głowy. Wiem jedno... nienawidzę autora rzeczonej figurki. Oby mu pypcie na stopach wykwitły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz