środa, 12 września 2012

Co w pudle: Nowy starter do Wh40k


Na dzień dobry, pudełko trochę rozczarowuje, gdyż na okładce, zamiast zwyczajowej grafiki, jest stylizowane logo. Szkoda, bo tradycyjny wielkoformatowy obrazek ze starciem oddziałów zawartych w pudle byłby mile widziany.

Mini podręcznik jest naprawdę bardzo mini, z czcionką na granicy czytelności, O zasadach nie piszę, dopóki porządnie nie pogram (mój ostatni kontakt z 40k to była trzecia edycja). Jak dotąd, udało mi się rozegrać jedno starcie z Igą, w którym jej DA łyknęły moich chaośników bez popity. Wracając do podręcznika - jest w kolorze, ale na badziewnie cienkim papierze, przypomina bardziej kolorowy magazyn, niż książkę na lata. Pomimo tego, swoje zadanie powinien spełnić  - jest mały i poręczny, w sam raz do zabierania na bitwy w bocznej kieszeni torby na figurki.

Dostajemy oczywiście kostki (mało), wzorniki (standardowe, przezroczyste z grubego plastiku), miarki (te same od wieków, chyba najstarszy produkt GW wciąż w użyciu), książeczkę z wprowadzeniem do zasad (fajna, kolorowa, i ma nawet misje w trybie single player), rostery i ściągi (mogliby na czymś sztywniejszym wydrukować...) oraz instrukcje montażu (dla odmiany, na sztywnej kredzie, zupełnie nie wiedzieć po co).

Oprócz powyższego, mamy już tylko modele, co nawet sprawia wrażenie, jakby pudełko było nieco pustawe. Kilka boksów od GW już w życiu kupiłem, więc pamiętam czasy, gdy były wypełnione po brzegi - choćby fajną tekturową scenerią z Warhammera, plastikowymi ruinami z trzeciej edycji 40k, pełnowymiarowymi podręcznikami, czy wreszcie stertą kartonowych drobiazgów w postaci kart, sztywnych ściąg z zasadami, znaczników i bloczków rozpisek. Większość z tego spokojnie można było zignorować, ale na przykład za wydrukowanie skrótów zasad na sztywnej tekturze bym się nie obraził.

Oczywiście jednak najważniejsze są figurki. Na Games Workshop można i należy narzekać - choćby za Failcasta, za zasady pisane z myślą o dwunastoletnich powergamerach, za Exterminatus Australii i parę innych rzeczy. Ale nie da się ukryć, że w produkcji plastikowych modeli do bitewniaków nie mają sobie równych. Jak dotąd, plastiki z podstawek były raczej nieco gorsze od tych kupowanych osobno.Tym razem jest odwrotnie. Serio, to prawdopodobnie najlepsze plastiki, jakie ktokolwiek wypuścił do jakiegokolwiek systemu.

Ilość detali zachwyca (i konsekwentnie, ilość roboty przy ich malowaniu przeraża). Spore wrażenie robi też kreatywność w projektowaniu podziału na części.To nie jest tradycyjne "rączka, nóżka, główka". Dla przykładu, pojedynczą częścią jednego z chosenów jest pół głowy, część ręki i brzeg naramiennika. Ma to sens, bo linie podziału wypadają dzięki temu w niewidocznych miejscach.

Oprócz tego, modele sa bardzo przestrzenne. Nie idą na zwyczajowe kompromisy spowodowane technologią odlewu - otwory są głębokie, części oddzielone od glównej bryły są naprawdę osobno, podcięcia i zagłębienia są rzeczywiście puste. Więc jeśli np. kultysta ma wisior na szyi, to on nie jest przyspawany do korpusu, tylko naprawdę wisi w powietrzu. Podobnie płaszcze, bronie trzymane przy ciele i tym podobne elementy. Wszystkie detale są odlane bardzo wyraźnie i precyzyjnie - do tego stopnia, że kolcami chaośników można się boleśnie pokłuć.

Chaos, oprócz wykonania, zachwyca samym projektem. Kultyści rzeczywiście wyglądają na bandę zamaskowanych sekciarzy-degeneratów, Choseni na przypakowaną elitę, a Hellbrute na pierwszy rzut oka jest klimatycznym połączeniem maszyny, demona i wariata. Ilość i jakość detali na Chosenach jest nieprawdopodobna, sumienne ich pomalowanie powinno zająć tygodnie. Hellbrute byłby jeszcze lepszy, gdyby nie znacznie mniej ciekawy tył modelu, tak jakby projektantowi skończyła się inwencja.

Kultyści są super, ale ich wadą są powtórki - oprócz czempionów, każdy model ma jednego klona. Oprócz wspomnianych kultystów mamy też po jednym zdublowanym termosie i chosenie, oraz dwa identyczne motorki, ale na szczęście z innym załogantem.  

Dark Angels są wyraźnie mniej ciekawi, ale to w dużej części wina tego, że ich design się od lat nie zmienia, więc brak tutaj uroku nowości. Najlepsza jest trójka bohaterów i termosy z Deathwingu, w świetnych, dynamicznych pozycjach i obwieszone mnóstwem detali wskazujących na zakon DA (co zmartwi konwertujących ich na inne odmiany SM). Motorki są dość standardowe, ale również nadrabiają dynamiczną pozycją - wszystkie trzy są fajnie pochylone w skręcie i wraz z odpowiednio upozowaną załogą sprawiają wrażenie naprawdę zasuwających przez stół na pełnym gazie.

Najbardziej rozczarowuje skład taktyczny. Nie to, że jest zły, w niczym nie ustępuje zwyczajnym pudełkowym marynarzom, wypada po prostu blado w porównaniu z resztą zestawu. Nie ma też wielu detali związanych z DA - sierżant ma szatę i aniołka, żołnierze oznaczenia na naramiennikach. Reszta zaś to dobrze znane zbroje SM. Dobre modele, tylko nie rewelacyjne, jak reszta.

Modele w większości składają się precyzyjnie i mocno bez użycia kleju (tylko chaplain z edycji limitowanej jest tradycyjnie klejony).
Jedyną wadą jest całkowity brak wariacji. Ramka jest wykorzystana do ostatniej części, więc zapasowych bitsów brak, a połączenia elementów są tak wyprofilowane, że istnieje jedyna słuszna pozycja ich złożenia. Więc gdyby ktoś chciał np. zakupić drugi zestaw i podwoić swoją startową armię, to otrzyma niestety oddział idealnych klonów. Poradzenie sobie z tym będzie wymagać sporo cięcia, piłowania, pinowania i szpachlowania - figurki są tak skonstruowane i upozowane, że nie ułatwiają konwersji, choć sam plastik GW jest wdzięcznym materiałem do pracy.
Gdyby ktoś chciał zakupić modele Dark Angels z tego zestawu celem przerobienia na inny zakon SM, to zrobi to bez problemu z oddziałem taktycznym (jeśli tylko umie spiłować naramienniki na gładko). Niewiele trudniej będzie z motorkami, chociaż tutaj pozostaną im skrzydełka przy kierownicy. Natomiast bohaterowie i termosy są znacznie bardziej obwieszone blingiem DA, więc tutaj robota będzie niełatwa.

A czego w zestawie brakuje? Nie dostajemy jakiegokolwiek wprowadzenia do modelarskiej części hobby. Wyjadaczom to zwisa, ale trochę dziwi zważywszy, że to zestaw dla początkujących. Przestaje dziwić, gdy zauważymy, że GW osobno sprzedaje poradnik malowania modeli z pudełka; niestety, wyłącznie w wersji elektronicznej, i to w dodatku tylko na iPada.

W szczątkowej ilości występuje fluff - o świecie 40k mamy dosłownie kilka zdań we wprowadzającej broszurce, a podręcznik jest okrojony wyłącznie do zasad. Powieść opisującą starcia modeli z pudełka również można kupić osobno, choć objętością podobno przypomina raczej opowiadanie i spokojnie zmieściłaby się w boksie w postaci broszurki. GW najwyraźniej porzuciło już załączanie do starterów elementów scenerii - choć to akurat dobrze, jeśli zamiast niej jest więcej dobrych modeli.

Mimo drobnych mankamentów tu i ówdzie, to jest świetny zestaw. W dodatku, co bardzo rzadko można o produktach GW powiedzieć, kosztuje rozsądne pieniądze (swój zamówiłem w Paradoksie za 240 zł). Można kupować z czystym sumieniem, zamiast tradycyjnego poczucia, że monopolista znowu nas wydymał.







1 komentarz:

  1. zgadzam się w 100% ilość detali jest przerażająca dla zwykłego domowego malarza;/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń